Dzień zapowiadał się deszczowy.
Można by snuć się po mieszkaniu, marudzić, oglądać telewizję cały dzień, wypić kolejną kawę, potknąć się o porozrzucane zabawki, można by nie robić nic i czuć że dzień bezsensownie przeciekł między palcami.
Stop.
My się deszczu nie boimy, pakujemy szybko plecak, kawa do termosu, odkopujemy stare kalosze i kurtki przeciwdeszczowe, jeszcze tylko po drodze zajeżdżamy po mały prowiant na drogę i już. A i jeszcze pies, niech się wreszcie porządnie wybiega psina.
Parkujemy na skraju lasu. Pierwszy wdech świeżego powietrza i już czujemy, że ten dzień na pewno nie będzie stracony.
Tu ślimaczek, tam żabka, tutaj czerwony mak. Nie można się nudzić.
Przed deszczem można ukryć się na szczycie ambony.
Oj psinka tu nie wejdzie.
Łyk kawy, bułka z serem, herbatniki i niezliczona ilość komarów. Najwyższa pora ruszać dalej w drogę. Ale taka wyprawa powinna mieć swój cel, grzybiarze z nas kiepscy, jagód w tym lesie na pewno nie znajdziemy, na końcu drogi czeka coś wyjątkowego...ale co to takiego.
Brniemy więc dalej w las.
Wypatrujemy niebieskich znaków na drzewach.
Pokonujemy przeszkody, które las stawia nam na drodze.
By na końcu drogi spotkać 800 letniego staruszka Bolesława.
Dzisiejszy post sponsorował : deszcz
i uśmiech dziecka.